Zakup ziemi był startem
dla dalszych działań podjętych w kierunku budowy domu. Wszystko mniej więcej
było wykalkulowane, ustalone i zadecydowane. Nie wiem, jakim cudem
założyliśmy, że przy dobrych wiatrach wprowadzimy
się na jesień. Chyba czas zamienił się w gumę i z nas drwi. Ciągnie się
nieludzko.
W urzędzie leży sobie na
jakimś biurku pismo z prośbą o zmianę warunków zabudowy. Trzymam kciuki już tak
długo, że zaraz mi odpadną. Nikt nie przekroczył żadnego terminu, ale i tak mam
wrażenie, że oddalił się on o milion lat świetlnych.
Później jeszcze projekt –
czekanie, pozwolenie na budowę – czekanie, punkt zwrotny, czyli walka o kredyt.
Zanim zaczniemy budowę zdąży wystygnąć barszcz wigilijny.
Mąż dzwonił wczoraj podpytać
o naszą małą sprawę. Architektka nie podjęła jeszcze decyzji (no i miała
prawo). Pukam nerwowo w klawisze. Jeju, jak się ciągnie (…)
Ten dom buduje się w tak
odległej przyszłości, że przestał zupełnie istnieć w naszej codzienności. Bo
każdy dzień to już tylko czekanie, a gdy się skończy będziemy czekali znowu.
A styropian stoi
zamknięty w wypełnionych wodą słoikach na parapecie i nic się nie dzieje. Może
to nie jego właściwości fizyczne, a raczej mentalne, że tak nic się nie
wydarza. Nie wciąga wody, nie gnije, nie zmienia pozycji.
Wczoraj zarejestrowałam
się na kilku forach budowlanych i rzuciłam temat przemarzania ściany. Zobaczę,
co inni mają do powiedzenia. Nie zdziwię się jednak, gdy na odpowiedzi też będę
musiała czekać ustawowe 30 dni.
Przyzwyczajam się powoli, że Się Ciągnie (…).