Decyzję o budowie domu podjęliśmy około 2 lata temu. Do
przewidzenia było, że w pewnym momencie
39 metrów kwadratowych będzie dla naszej czwórki za małą przestrzenią. Najpierw
szukaliśmy większego mieszkania. Ceny były horrendalne – tym bardziej, że
trudno jest się tak naprawdę dowiedzieć, co nas będzie czekało, po
zamieszkaniu: gdzie wyjdzie grzyb, czy nie ma problemów z ciśnieniem wody, czy
piony kanalizacyjne są w porządku i nie wybija z toalety, czy ściany nie są jak
z papieru – nawet jeśli się takimi nie wydają, echo może i tak nieść każdą
rozmowę i dźwięki towarzyszące wykonywanym czynnościom, czy sąsiedzi nie będą uciążliwi,
czy to my nie okażemy się uciążliwymi sąsiadami, czy na klatce spotykają się
„głośne grupy towarzyskie”, czy palą, czy piją, czy może z góry ciągle ktoś nas
będzie zalewał etc. Pomyśleliśmy o domku – choć na początku wydawało się, że
jest to jakaś odległa mrzonka, której nie będziemy w stanie nigdy zrealizować.
Nie wiem, z czego to wynikało, ale właśnie takie było moje pierwsze skojarzenie
dla tego pomysłu. Mąż zrobił wstępne kalkulacje, zaczęliśmy monitorować ceny
ziemi pod budowę. Okazało się, że domek możemy wybudować taniej (…)
(…) więc puściłam wodze fantazji – olbrzymi parterowy dom z
mnóstwem okien, wielkim salonem, ogrodem z samą trawą ( równo ściętą,
intensywnie zieloną ), elegancki taras z desek. Z entuzjazmem rozpoczęłam
poszukiwania projektów w internecie i codziennie przedstawiałam Dawidowi nowe
wizje. To było około 1,5 roku temu – kwestia finansów zweryfikowała moje plany.
Gdyby ten czas wstecz ktoś powiedział mi, że skończy się na małym domku (z jak
najmniejszą powierzchnią zabudowy), z użytkowym poddaszem, salonem, który nie
będzie miał 40 metrów kwadratowych, a zaledwie 23 i do tego z gankiem (ładniej
brzmi: wiatrołapem na zewnątrz – tak to sobie nazywam) – powiedziałabym, że nie
chcę takiego domu, a teraz jestem szczęśliwa i cieszę się na samą myśl, że on
stanie. I naprawdę podoba mi się nasz obecny (wstępny – naszkicowany w
autocadzie) projekt .
Długo zastanawialiśmy się jak zbudować dom jak najtaniej. Nie
chodziło jedynie o koszty samej budowy, ale też eksploatacji. Myśleliśmy nad rozwiązaniem
szkieletowym (szkielet drewniany), prefabrykatami, nad keramzybetonem (i dachem z tego samego
materiału), ja przez jakiś czas forsowałam słomę i glinę, ale nie miałam szans
;). Wiedzieliśmy, że musi to być dom energooszczędny, żeby koszty jego
utrzymania nie były za duże. Mimo że nie wgryzałam się wtedy dokładnie w temat
– jako tako pojmowałam to pojęcie i wiedziałam z czym się wiąże. Jednak kiedy
Dawid powiedział, że zbudujemy dom, którym nie będzie ogrzewania i grzać będę
go mogła np. przygotowując sobie herbatę albo zapraszając gości – zaśmiałam się
w głos i stwierdziłam, że to nie jest możliwe. I wtedy właśnie pojawiło się
hasło: DOM PASYWNY.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz